My Mind Ośrodek Psychoterapii & Coachingu Ewa Guzowska logo

Kiedy miłość jest przekleństwem …..

I czy to jest możliwe?

Przepięknego poranka, na przedwiośniu przyszła na świat mała dziewczynka Zuzia. Dziewczynka, bardzo piękna i bardzo ruchliwa.

Na początku cała rodzina, bardzo się cieszyła i była podekscytowana. Wszyscy przynosili prezenty, zabawki, ubranka i co tylko można było sobie wymarzyć. Z każdym dniem, po woli wszystko zaczęło się zmieniać. Osoby, które przychodziły w gościnę, ciągle mówiły, że to taka piękna dziewczynka, ma oczka jak dwa węgielki i czarne włoski, wszyscy w koło zachwycali się. Zachwycał się  też tatuś, nosząc córcię na barana i sprawiając, by się śmiała i cieszyła. Czasami, kiedy przychodził z pracy, kiedy podrosła przynosił jej czekoladowy blok, to było takie miłe i sympatyczne. Kawałeczki bloku, nie były duże, ale tak naprawdę, pokazywały jedno, dziewczynka bardzo, ale tak bardzo je lubiła. Kochała zapach i smak czekolady, czekolady, która była czymś przepysznym. Być może stąd też stare, zżółknięte zdjęcie, dziewczynka z kokardkami we włoskach, aksamitnej sukienneczce, a buzia, cała ubrudzono czekoladą. To dowód, że kochała czekoladę całą sobą. Nie zachwycała się się tylko mama, która zawsze z wielkim dla siebie zdziwieniem, zapytywała – a cóż pięknego w tym dziecku? Osoby w koło, zawsze były bardzo poruszone, ale nic nie mówiły, no bo właściwie, co w tym momencie można powiedzieć.

Dziewczynka była smutna i czuła się bardzo źle, ale czy coś mogła powiedzieć. Kiedy podrosła, chciała biegać i bawić się z innymi dziećmi, ale kiedy tylko znalazła, kogoś z kim mogła się zaprzyjaźnić, te wszystkie koleżeństwa kończyły się – zanim  zaczęły się na dobre. Kiedy dziecko chciało pobiegać, albo śmiać się głośniej, słyszało zimny i wysztywniający głos matki, siedź w tym miejscu, nie biegaj to nie dla ciebie. Dziewczynka wtedy skulona, siedziała w kuckach, nie mając już nigdy odwagi, by kiedykolwiek dać ponieść się emocjom, dziewczęcym pięknym emocjom wypełnionych bezstroską, radością i luzem. Od tego czasu dziewczynka, siedząc samotnie w kącie, poczuła swoje napięte i bolące ciała. Cichutkim głosem mówiła, to boli, to boli, to naprawdę boli, mówiła łkającym tonem, szlochając, kiedy znowu chłodny i ostry, głos matki mówił: właśnie to jest dla ciebie najlepsze, nie możesz zejść mi z pola widzenia, to wszystko niedorzeczne. Masz robić, słuchać, co do ciebie mówię, bo wiedz – to jest dla ciebie kochanie najlepsze.  Potem dziewczynka, trochę podrosła, poszła do szkoły, była bardzo grzeczna i za wszelką cenę starała się nie robić problemów, właściwie stała się  „niewidzialna”. Nie zawadzała nikomu, ale z nikim też nie potrafiła nawiązać jakieś relacji. To wszystko bardzo bolało, była bardzo samotna i bezbronna. I to czego pragnęła najbardziej, to mieć kogoś, kto by ją chciał wysłuchać i kto byłby przy niej, tak bardzo nie chciała być samotna. Była bardzo samotna, tak bardzo samotna, że wszystko każdego dnia, tak bardzo w niej płakało.  Był to przeraźliwy płacz i kompulsywny, węwnętrzny szlok. Nikt go nie słyszał.

Najpiękniejsze wydarzenie, któregoś dnia przygarnęła zagubionego pieska. To była najszczęśliwsza chwila, chwila wypełniona miłością i wielką radością. Od tego dnia nie była sama. Jej największy przyjaciel chodził z nią wszędzie, chodził na spacery, był tresowany przez nią i bezwarunkowo kochający swoją właścicielkę.  Towarzyszył jej i stał się jej największym obrońcą. Matka, często powtarzała jej, że kocha bardziej swojego psa niż ją. Życie nabrało barw i życia, wreszcie to, co w dziewczynce zamarło, jakby zmartwychwstało na nowo, było dla kogo żyć, dla swojego psiaka. Aż do tego strasznego dnia, kiedy najwierniejszy i najukochańszy towarzysz, został potrącony przez samochód. Wtedy pojawił się wielki ból i samotność. Ciągle towarzysząca samotność, niezależnie od okoliczności i towarzystwa, zawsze dawała o sobie znać. Wszędzie  i z każdym przede wszystkim samotność, jakby niewidzialna nić odgradzająca ją przed wszystkimi. W przedszkolu, szkole, na studiach – wszyscy w grupie, a ona – jakby poza grupą, a nawet zwykle – daleko poza grupą. Niedostępna i sama, niewidzialna, nieprzeszkadzająca, jak w domu matce, a jednocześnie tak bardzo pragnąca – miłości, uwagi i bliskości. Czy to możliwe, że własna matka, może tak bardzo osamotnić, porzucić i zostawić własne dziecko? Czy to możliwe, że najbliższa relacja tak bardzo rani i boli, a blizna, którą nosimy – nie zabliźnia się sama pomimo upływu lat? Jak to możliwe, że niezależnie – gdzie, jak i z kim jesteśmy całkowicie sami. Potem coraz mni ej o tym rozmyślamy, do momentu, aż nie spotkamy kogoś, kto zobaczy nas – tak naprawdę, nie chodzi o nic  wielkiego – ważne byśmy stali się widzialni, czyli przechodzimy czas transformacji – z niewidzialnych – stajemy się widzialni, choć na pewien czas. Działanie  podobne do narkotycznego odjazdu – czujemy, że żyjemy. Budzimy się z letargu, budzimy się ze snu – dostrzegamy, że życie może mieć barwy. Do czasu – kiedy narkotyczny ciąg się skończy – ktoś znowu nas zostawi porzuci – wówczas już nie chcemy nikogo.  Ból jest olbrzymi, często wydaje się, że powodem jest opuszczenie nas przez osobę, dla której staliśmy się widzialni. Zanurzając się jednak głębiej, tak naprawdę – to najczęściej zaczęło się w dzieciństwie. Zwykle każde kolejne wydarzenie jest tylko repliką tego niesamowitego, niewyobrażalnego bólu z dzieciństwa. Często w dzieciństwie, mamy przekazany taki obraz miłości – wydaje się, że to nie jest możliwe – a jednak zdarza się bardzo często. Kiedy małe dziecko – chce się bawić, tańczyć, zwraca na siebie uwagę, wymykając się spod groźnego oka rodzica – często słyszy na miejsce – nie mogę stracić cię z oczu – to dla ciebie bardzo niebezpieczne. Wówczas posłuszne dziecko – w lojalności i z wielkiej miłości do rodzica – wraca do miejsca wyznaczonego i siedzi cichutko w kącie.  Ciało dziecka , poprzez „złamanie” – aż krzyczy,  a stłumione emocje – powodują coraz większe napięcie i ból w ciele. Cichutkim dziecięcym głosem mówi – to boli, jest mi nie wygodnie, chcę się bawić, chcę się ruszać i wtedy słyszy głos rodzica: siedź w tym miejscu – to dobre dla ciebie kochanie – to dla ciebie bezpieczne. I co wtedy – dziecko kojarzy ból i napięcie z miłością, ponieważ słyszy to od rodzica, a kiedy jest bardzo małe bezgranicznie wierzy rodzicowi, bo bardzo go kocha.  Potem poturbowane i pokiereszowane wyrusza w świat – kiedy ktoś oferuje mu serdeczną miłość – zwykle mówi, nie zostanę tutaj – miłość to ból, cierpienie, karność, napięcie. Trudno  się dziwić, jak widzi potem świat – oczami dorosłego dziecka, które często emocjonalne – zatrzymało się w swoim dzieciństwie. Ograniczające przekonania kształtują poglądy na życie, ludzi, a właściwie wszystko, co wokół. I z czasem, niepostrzeżenie – dziecko, myląc ewidentnie – kontrolę z miłością, spontanicznie mówi – rodziców ustawię przed sobą, muszę ich przecież kontrolować. Można by powiedzieć  – nie musi – ale skoro – całe dzieciństwo było kontrolowane – nieświadomie myli pojęcia – ponieważ zapewniane  o miłości – było całe życie kontrolowane. Tak to zwykle, jest, że nawet to, od czego bardzo chcemy uciec, na nieświadomych poziomach tak mocno w nas zapada – zapytani w dorosłym życiu – czym jest miłość – mamy z tym trudność – by powiedzieć coś innego niż doświadczyliśmy – miłość jest bólem.

A z drugiej strony, dziecko wszystko zrobi by być ważnych dla rodzica – (głównie dla tego – z którym relacja jest niezdrowa), by ów go zauważył. Dziewczynka będzie kończyć takie szkoły, jak rodzic, będzie biegać z ojcem – choć nienawidzi biegać, mieć próby samobójcze, by ojciec, tylko ją  zauważył, a potem będzie wybierać takich samych facetów – takich samych, którzy będą ją porzucać i znikać, tak jak on albo zupełnie przeciwnych, by po jakimś czasie wchodzić w „trójkąty” – kiedy spotkają mężczyznę, który tak bardzo przypomina im ojca. Kiedy są w „trójkącie” – nie wiedzą – kogo wybrać – bo jeden jest przeciwieństwem, a drugi jest kopią ojca. Żaden niestety wybór – nie wynika z prawdziwych uczuć, choć tak często jest to mylone z uczuciami – a dlaczego – bo zwykle od dzieciństwa – nie czują – bo to pozwoliło im przetrwać. Często mylona kontrola z miłością – staje się przekleństwem, ponieważ nie możemy być szczęśliwi. I pytanie – skąd ta pseudo-miłość pochodzi – pochodzi od naszych rodziców, którzy także nie doświadczyli, czym tak naprawdę jest miłość, ponieważ w ich domach, była kontrola, rywalizacja i ograniczenia, powinności i obowiązki, karność i manipulacja – a to wszystko przykryte pięknym stwierdzeniem – to twoja rodzina, która ta bardzo cię kocha i tyle dla ciebie robi. Ty też jesteś jej zobowiązany, ponieważ tak naprawdę, tyle od nas otrzymałeś, wbijanie w poczucie winy jest tym większe im większa kontrola. A potem dorosłe – ale tak naprawdę niedorosłe dzieci – stawiają swoich rodziców przed swoimi dziećmi – pełne powinności i winy w sobie. Jak czują się ich dzieci, czy mają szansę być kochane, czy mają szansę na budowanie ciekawych relacji? Czy tak naprawdę, nie czują się tak samo odrzucone i samotne, jak ich rodzice, czy tak samo nie kontrolują swoich partnerów i wszystkiego wkoło – bo jeśli kontrola – mylona z miłością daje poczucie bezpieczeństwa  – muszę kontrolować. A co jeśli kontrola jest przeciwieństwem miłości, bo pochodzi z lęku i totalnego braku miłości  – w tym także do siebie. A co ty nosisz w sobie lęk czy miłość? Lęk najczęściej ujawnia się sam w postaci bardzo różnych symptomów, których często w ogóle z tym nie kojarzymy np. łojotokowym zapaleniem skóry, atopowym zapaleniem skóry, trudno wyleczalną łuszczycą, problemami gastrycznymi i typowymi objawami lękowymi, które zwykle nie mają podstaw w życiu dorosłym – przyczyn najczęściej należy szukać w dzieciństwie. Objawy wywalają nas z szyn życia, wówczas nie sposób się nie zatrzymać, ponieważ  tym razem nie da się już z tym żyć.  Po prostu zatrzymujemy się w naszym życiu, by wrócić po latach – do domu z którego, tak szybko będąc dziećmi – wyjechaliśmy.

A czy Ty wiesz, czym jest miłość, czy potrafisz ją okazywać i dawać? A może ciągle rozpadają się twoje związki i relacje, myląc kontrolę i uzależnienie albo ekscytację z miłością. I zadaj sobie pytanie, czy to kogo kochasz jest osobą, którą kochasz – czy jest tylko stanem, który daje ci poczucie ekscytacji, radości czy stanem ekstazy, jaką dają narkotyki.  Ważne by odpowiedzieć sobie na to pytanie,  nie stracić lat – w kolejnych toksycznych związkach, krzywdząc i porzucając swoje dzieci, tak samo, jak my sami zostaliśmy porzuceni i osamotnieni.    

Pamiętając:  miłość jest dobra i piękna – nie boli, nie rani, nie upokarza i nie kontroluje, daje szczęście i poczucie wolności, bez obowiązków i kar.  A jak wygląda twoja miłość? … A co Ty zaserwujesz swoim dzieciom, jeśli tego nie odkryjesz, z pewnością to co dostałeś, chociaż bardzo tego nie chcesz….
W takim wydaniu, kiedy myli się kontrolę z miłością, jest ona przekleństwem.

Ewa Guzowska
www.psychoterapia-coaching.pl